czwartek, 11 października 2012

Problemy na miarę dekady.

Dziś będzie o historii pewnej kurtki zimowej. Cofnijmy się do roku 2002roku. Była późna jesień, za oknami termometry pokazywały minusowe temperatury, a ja na gwałt potrzebowałam nowej kurtki zimowej. Jako, że byłam w gimnazjum, a w tamtych czasach markowe ciuchy były wyznacznikiem lepszego samopoczucia u nastolatków poprosiłam mamę by kupiła mi pierwszą oryginalną, czyt.z sieciówki, kurtkę zimową.  Wybór padł na sklep Reportera, a kurtka wpadła mi od razy w oko. Wolę rzeczy praktyczne niż modne, więc moja kurtka musiała być dłuższa, ciepła, z kapturem, w jasnym kolorze i ze ściągaczami w okolicy nadgarstków- swoją drogą te kryteria są nadal aktualne. Znalazłam idealną, jednak cena była wyższa niż oczekiwałam, tak więc moja mama powiedziała:"Dobrze kupie Ci ją, ale pod warunkiem, że przechodzisz w niej ze dwa lata". Zgodziłam się i tak oto kurtka jest ze mną do tej pory. Ma dziesięć lat, wymieniałam w niej suwak chyba z 4 razy, a z oryginalnych guzików ostał się jeden, ale jest to najcieplejsza i najbardziej praktyczna rzecz w mojej szafie. Niestety wszystko ma swój koniec i tak podczas ostatnich dni lutego suwak padł na amen i teraz po 10 latach zdecydowałam się na nową kurtkę, ale to co widzę w sklepach to śmiech. Wszystko się świeci jak worki na śmieci i przypomina w kształtach ludzika michelin. 
Za to przez ostatnie kilka lat podobają mi się pseudo futra w panterkę typu:
Kurtka jest mega ciepła, fajnie leży i wygląda w rzeczywistości o wiele lepiej niż na zdjęciu, nie tak jak te z H&M, które jest cienkie jak papier, włosie się sypie i ma 3 guziki, które podczas chodzenia się rozchodzą. 

No i to chyba najbardziej praktyczny typ, ale ten kolor mnie dobija, a kolorystyka jest uboga jak ja po Bożym Narodzeniu. 

Dziś pojadę jeszcze do TkMaxxa na zwiady i chyba pora się na coś decydować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz