Jestem po tygodniowym szkoleniu. Mój zegar biologiczny przestawił się jak nigdy i teraz z Nocnego Marka zmieniłam się w Porannego Ptaszka. Dziwne uczucie wstawać o szóstej i zasypiać przed 23:00. Szkolenie trochę mnie wymęczyło i jak w końcu padłam do łóżka w sobotę o 18 to wstałam w niedzielę o 11. Takie praktyki są do mnie nie podobne, ale cóż zmęczenie robi swoje. Ogólnie cały wrzesień to dla mnie czas zmian. Na razie z racji, że mój plan w szkole jest na etapie ustalania grup i harmonogramu zajęć jestem zawieszona między korkami, a dbaniem o dom. W ciągu 2 dni "wolnego" zrobiłam powidła śliwkowe, usmażyłam naleśniki, upiekłam chlebek bananowy, zrobiłam pranie, prasowanie - a jestem z żelazkiem po złości - posprzątałam mieszkanie, zrobiłam krem z dyni z miodem, imbirem i skórką cytryny. A jutro niestety dzień biegania po urzędach: muszę odebrać nowy dowód, iść do banku zrobić przelew za studia, zgłosić w banku nowy dowód, iść do lekarza po zaświadczenie, że mogę pracować, zgłosić nowy dowód w Urzędzie Skarbowym, bla, bla, bla... Dorosłe życie. Na szczęście są też milsze strony. Pierwszy raz od roku mam wolny poniedziałek. Już dawno nie mogłam normalnie, bez pośpiech zjeść śniadania, iść na zakupy, pobiegać, ale z drugiej strony, czekają mnie ciężkie czasy...
Na pociechę focie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz